top of page

WSPOMINAJMY

Ks. Tadeusz Rutowski (w Zespole 1946–1948)

W pewien jesienny wieczór 1946 roku w jednej z sal "Małachowianki" odbywała się narada druha Wacława Milke z kilkunastoma harcerzami, uczniami pierwszej licealnej. Tematem narady była nowa forma pracy w harcerstwie. Druh Wacław zaproponował utworzenie artystycznego kręgu starszoharcerskiego. Chętnie zgodziliśmy się. I to była prehistoria zespołu "Dzieci Płocka".

I właśnie w ów wieczór druh Wacław wskazał kierunek naszych działań. Mówił o latach spędzonych w czasie wojny w obozie koncentracyjnym, o tajnej pracy społecznej, o więzi międzynarodowej, ogólnoludzkiej, o ideałach humanistycznych. Mówił o tym, że teraz po wojnie trzeba nadrabiać stracony czas i od razu wziąć się do pracy, aby samemu zdobywać i innym pomagać zdobyć pełne człowieczeństwo. Swoją osobowością i zapałem "chwycił" nas, rozpalił i uaktywnił nasze młode serca.

Mianowicie mieliśmy urządzać imprezy przypominające o walkach Polaków o wolność, odtwarzać dawne zwyczaje ludowe, a także szerzyć idee braterstwa wielkiej rodziny ludzkiej, przychodzić z pomocą cierpiącym, potrzebującym.

Bodajże pierwszymi naszymi występami zewnętrznymi były kominki harcerskie organizowane na terenie "Małachowianki", a później i na terenie innych szkół. W większej części inscenizacje te polegały na przypomnieniu pieśni z powstania styczniowego, listopadowego, czy z okresu ostatniej wojny. Próbowaliśmy odtwarzać zwyczaje kurpiowskie, topienie marzanny, lanie wosku, tańczyć kujawiaka, poloneza. W okresie zimy wędrowaliśmy ze "św. Mikołajem" po domach najbiedniejszych, by zostawić paczkę świąteczną, małą choinkę. Wchodziliśmy ze śpiewem i harmonią do szpitala czy domu starców. Pomagaliśmy chorym choć na chwilę zapomnieć o ich troskach i dolegliwościach.

Silną motywację i niespożyte siły do pracy druh Wacław czerpał z dwóch źródeł : idee harcerskie i wiara Chrystusowi – nierzadko mówił, iż stała modlitwa pomagała mu przetrwać trudne chwile w obozie koncentracyjnym. Ogromną rolę odegrał w jego życiu krucyfiks, który przechowywał z narażeniem życia i z którym nigdy się nie rozstawał. Został wezwany do Warszawy i grożono mu rozwiązaniem Zespołu, jeśli nadal będzie uczęszczał na Msze Święte i nabożeństwa. Wtedy swemu rozmówcy pokazał ów krucyfiks, mówiąc, że dzięki niemu przeżył obóz i nie zdradzi Chrystusa za żadną cenę. Prowadzący rozmowę, widząc nieugiętą postawę druha zaakceptował dalszą jego pracę z Zespołem.

 

Maciej Zaborowski (w Zespole 1946 – 1949)

Druha Wacława Milke poznałem jesienią 1946 roku po jego przybyciu do Płocka. Byłem już wówczas "zaawansowanym" harcerzem w wieku 17 lat, drużynowym 107 Mazowieckiej Drużyny Harcerzy w Radziwiu. Nie pamiętam pierwszego spotkania, ale utkwiła mi w pamięci jego łatwość nawiązywania kontaktu z młodzieżą, otwartość, typowo harcerski sposób bycia.

Mile wspominam organizowane przez niego w stanicy kominki harcerskie, podczas których wygłaszał płomienne gawędy patriotyczne, "rozwijał skrzydła" oracji, co przychodziło mu z łatwością, oraz inicjował obrzędy ludowe.

Druh Wacław namawiał nas do zorganizowania zespołu tańca i pieśni ludowych. . Po latach okupacji byliśmy podatni na wszelkie propozycje przeżycia przygody a wizje takiej przygody druh Wacław potrafił pokazać w pięknych kolorach..

Po latach, analizując tamte czasy i wydarzenia, dochodzę do wniosku, że druh Wacław, będąc amatorem i nie mając kontaktu z profesjonalistami, którzy mogliby, a także chcieli dzielić się swymi umiejętnościami z nieznanym wówczas prowincjonalnym animatorem kultury, podjął się pracy niezwykle trudnej i osiągnął znakomite rezultaty. A działo się to dzięki temu, że miał talent i nieprzepartą chęć tworzenia a także wiarę w celowość swych działań. Ale chyba niezwykle ważnym czynnikiem sprzyjającym był entuzjazm młodzieży "głodnej" wszelkich działań na polu kultury rodzimej.

Pod koniec życia druh Wacław, a właściwie dla mojego pokolenia Wacław, często powracał pamięcią do początków tworzenia zespołu, do pierwszych organizowanych przedstawień, zwłaszcza do "Zapustów staropolskich". Podziwiałem jego żywotność i niezmordowany zapał służenia dzieciom, mimo iż stan jego zdrowia budził niepokój. 

9 lutego 2008 roku w Zespole zorganizowano spotkanie najstarszych grup Zespołu z seniorami, członkami drużyny artystycznej z końca lat 40., na które to zostałem zaproszony razem z Basią Śliwińską. Po spotkaniu zaproszony zostałem do mieszkania druha Wacława, było to dla mnie szczególnym wyróżnieniem. Słuchając, co do mnie mówi, odczułem, jakby druh wybrał mnie – przedstawiciela najstarszego pokolenia, aby przekazać swój "testament" artystyczny.

 

Stanisław Filipek

Druh Milke był wspaniałym człowiekiem. Pierwszy raz spotkałem go przy okazji organizowania w Polsce wizyty dzieci dotkniętych kataklizmem trzęsienia ziemi w japońskim Kobe. Wychowankowie Zespołu to wspaniali Polacy. Myślę, że to dzięki druhowi, który ofiarował im serce. Byłem pod wrażeniem tego, jak druh przywitał Japończyków chlebem i solą. Jego harcerze specjalnie dla japońskich dzieci przygotowali koncert.

Czasami opowiadał o przeżyciach obozowych. Wiem, że zaważyły one na późniejszym postrzeganiu przez niego życia i świata. Ale mimo tych makabrycznych wspomnień pozostał człowiekiem, który "potrafił zmienić kamień w drogocenny kruszec". Gdyby nie jego charyzma, tego zespołu by nie było. Mam nadzieję, że jego wnuk będzie kontynuował to niepowtarzalne dzieło.

 

Bogdan Rogalski (w Zespole 1967 – 1976)

Nikt, poza najbliższą rodziną, nie był tak blisko druha jak ja. Współpraca nasza trwała 41 lat, w tym 20 lat to współodpowiedzialność za pracę i losy Zespołu. 

Byłem bardzo blisko druha, bo razem prowadziliśmy Zespół. Również obozy, na których rzadko miałem przespane porządnie noce, bo druh nocą miał najwięcej wizji, które musiał natychmiast skonsultować, omówić i zachęcić do wspólnej realizacji tych projektów. Miał talent do przyciągania ludzi do siebie. Ujmował ich szczerością zamiarów, celów. Nie było w tym krzty narcyzmu.

Moja współpraca z druhem była chyba naszym przeznaczeniem. Wzajemne zrozumienie "zaiskrzyło" od pierwszej chwili. Miałem 11 lat, gdy przyszedłem do Zespołu we wrześniu, a za miesiąc, w październiku, śpiewałem partie solowe i tańczyłem w Sali Kongresowej w Warszawie. Jako starszy chłopak zacząłem rozumieć lepiej wszystkie poczynania druha.

Druh Wacław nigdy nie robił sobie żadnej przerwy w tworzeniu i wymyślaniu. Obojętnie, gdzie się znajdowaliśmy, druh przedstawiał swoje wizje, opowiadał, co zrobimy. Pewnego razu nawet zaczął tańczyć na dworcu Centralnym w Warszawie. Jako dziecko uznałem to za pewien "obciach". Teraz bym dołączył.

 

Bożenna (Kaźmierczak) Strzelecka (w Zespole 1956 – 1963)

W ostatnich tygodniach życia druha Wacława, wyjątkowo często czułam potrzebę rozmowy z nim. Kiedy więc tylko czas pozwolił, pukałam do mieszkania na Krótkiej, cierpliwie czekając na otwarcie drzwi przez druhnę Sabinkę.

Przypominałam sobie nasze wcześniejsze rozmowy o wartościach, początków powstania Zespołu, wspomnień o ludziach, którzy odeszli. Oswoiłam się też z konkluzjami druha, gdy nie mógł zrozumieć dzisiejszej rzeczywistości : ... Bożena, ja się już kończę -mówił - ale pamiętaj Zespół i Stowarzyszenie, które założyliście muszą trwać, bo to wasz dom, wasze dzieciństwo i młodość, wasze dziedzictwo, które macie obowiązek przekazywać młodym. Nie pozwólcie, aby liczyła się tylko mamona. Bez bogactwa duchowego, człowiek jest słaby.....Pamiętam, jak w Gusen...... 

I tu następowały tak znane nam wspomnienia.

łode lata mojego pokolenia były raczej ubogie a codzienność nie obfitowała w oferty dostępne młodym dzisiaj. Dlatego też przynależności do "Dzieci Płocka" , była nobilitacją.

Lata spędzone w Zespole dawały niezwykle dużo satysfakcji. Jakże jednak często poddawani byliśmy żelaznej dyscyplinie na próbach, szczególnie gdy prowadził je Zdzisiek Pankowski a później Zenek Dumowski. Ileż potu wsiąkało w nasze bluzki podczas koncertów w dużych salach czy w upalne dni, gdy wykonywaliśmy tańce rzeszowskie, oberka lub mazura.

Były to z całą pewnością lata , a wiem to nie od dziś, które naładowały nas dobrą energią na kolejne lata życia.

Chłonęliśmy zespołową przygodę, ale, jak to wśród młodych bywa, oburzały nas decyzje druha i udział Zespołu w różnego rodzaju partyjnych uroczystościach. Teraz z perspektywy czasu wiem, że na tym polegała mądrość druha. Folklorystyczne bowiem koncerty były okazją do przemycania tradycji, akcentowania naszej polskiej tożsamości, do sączenia w nasze, i nie tylko, umysły elementów historii ojczystej.

Przeżycia lat spędzonych w Zespole zaowocowały dla mnie osobiście niewyczerpanym kapitałem. Czerpałam z niego na życiowych zakrętach i czynię to do dnia dzisiejszego. To były najwspanialsze lata życia, za które dziękować będę dozgonnie Druhowi Wacławowi.

bottom of page